"Gdy się Chrystus rodzi
i na świat przychodzi,
ciemna noc w jasności
promienistej brodzi.
Aniołowie się radują,
pod niebiosa wyśpiewują:
Gloria, gloria, gloria
In excelsis Deo..."
W wigilijny wieczór, już po kolacji, kiedy cały dom ucichł i wszyscy już spali, usiadłam przy stole tuż obok choinki. Patrzyłam na migocące światełka. Było tak cicho i spokojnie. Poszłam na bosaka do kuchni po kubek z parzącą się miętą, bo tak jakoś ciężko po dwóch obfitych wigiliach. Drewniana podłoga skrzypi pod stopami. Lubie ten dźwięk.
Opieram się o kuchenny blat i myślę, wspominam i przeżywam ten dzień jeszcze raz.
Łzy same płyną po policzkach.
Ale nie ze smutku, tylko ze wzruszenia i szczęścia. Dobrze, że nikt tego nie widzi. Zawsze tak miałam, że nadmiar emocji, stresu czy szczęścia musiałam po cichutku wypłakać.
Dziękuję Ci Boże, że znowu całą rodziną usiedliśmy przy wigilijnym stole i że nikogo nie zabrakło. I że wszyscy są zdrowi i uśmiechnięci.
Jedziemy z Bartoszkiem na wigilię do moich rodziców. Sami, bo mąż akurat na dyżurze do 19, więc po 19 mamy drugą wigilię u teściów.
Mama jak zwykle zabiegana w kuchni, wszystko chce przygotować sama, nie da sobie pomóc. Po kryjomu chowam prezenty pod choinkę, tak aby nikt nie zauważył. Dzieciaczki biegają i piszczą. Jest gwarno i wesoło. Siadamy do kolacji, łamiemy się opłatkiem, są życzenia...przede wszystkim zdrowia, bo to zdrowie jest podstawą szczęścia.
Mama wnosi potrawy. Jedną za drugą. Są pierogi z kapustą i śliwkami, barszcz biały z grzybami, ziemniaki, kapusta z grzybami, fasola, barszcz z uszkami i ryba pieczona. I wszystko w ten wieczór smakuje tak wyjątkowo. Nie mamy 12 dań, ale i tak jesteśmy pojedzeni do granic możliwości. A później to już tylko same prezenty i uśmiechy i radość i poszarpane kolorowe papiery i wstążeczki na podłodze.
Troszkę się śpieszymy, żeby zdążyć do domu, bo mąż już wrócił z pracy i zaraz zaczynamy kolejną wigilię. A ja taka pojedzona. Ale jem wszystko, bo też takie pyszniutkie. I moja mama i moja teściowa włożyły serce w te wszystkie potrawy. Jest tak ciepło i rodzinnie.
W pierwszy dzień Świąt mam dyżur. Wychodzę z domu kiedy jeszcze jest ciemno i jadę jak zwykle rowerem do pracy na 7 rano.
A w drugi dzień Świąt mieliśmy zaszczyt być świadkami przyjęcia sakramentu Chrztu Świętego przez pewną uroczą dziewczynkę.
Chciałam dać jej jakiś wyjątkowy prezent, więc zrobiłam coś własnoręcznie. Inspirację zaczerpnęłam z bloga Ateny- Drewniana Szpulka. Atena tworzy przepiękne rzeczy, a te rameczki ujęły mnie za serce od pierwszego wejrzenia.
Prezent się spodobał, uroczystość była przepiękna a przyjęcie w restauracji udane. Wszyscy zadowoleni, dzieci wybawione, wybiegane.
No i śnieg zaczął padać na całego :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz