Dzisiaj rodzinny dzień. Wspólnie spędzony na pracach w ogrodzie. Ostatnio rzadko jesteśmy wszyscy razem w domu, ponieważ oboje z mężem pracujemy w systemie zmianowym i trochę się mijamy. Fajne to jest jeżeli chodzi o opiekę nad Bartoszkiem, bo zawsze jedno z nas jest z Nim w domu.
Dzień rozpoczęliśmy od koszenia trawy, później to już samo poleciało...wyrywanie chwastów, przycinanie, uprzątanie ogrodu. No i przede wszystkim oglądanie kwiatów, które teraz zaczynają szaleć.
Uwielbiam otaczać się kwiatami. Mam je w każdej części ogrodu i werandy. Od wczesnej wiosny aż do późnej jesieni coś u mnie kwitnie.
Róża pnąca w tym roku pokazała na co ją stać. Pędy pod wpływem ciężaru kwiatów pochylają się nisko.
Wejście do domu obsadzone jest przede wszystkim pelargoniami i lawendą. To one nadają wiejskiego klimatu. Zaczynają kwitnienie dwa powojniki wspinające się po rynnie. Rudbekie też zaraz eksplodują kwiatami.
Na końcu ogrodu, w cieniu jabłonki i orzecha postawiliśmy domek dla Bartoszka. Czeka on jeszcze na pomalowanie i pokrycie dachu. No i oczywiście na zjeżdżalnie i piaskownicę. Ale już można się w nim wspaniale bawić.
Obłędny zapach floksów unosi się po ogrodzie. Mam tylko fioletowe, ale poluje jeszcze na inne kolorki.
Bartoszek w masce spawalniczej obserwował prace tatusia z daleka. Jak zwykle musi we wszystkim uczestniczyć i pomagać :-) O wszystko pyta "..a dlaczego..?". Jest ciekawy świata, a my musimy się nieźle napocić, żeby mu sensownie odpowiedzieć i wytłumaczyć. Ale to jest w tym wszystkim najcudowniejsze.
Po południu zaczął padać deszcz i musieliśmy uciekać do domku, a było tak wspaniale. Wspólnie spędzony czas w ogrodzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz